W najnowszym odcinku podcastu „Vinohradská 12”, prowadzący Matěj Skalický wraz z Vítem Kubantem, dziennikarzem śledczym Czeskiego Radia, odkrywają kulisy niezwykłego i budzącego kontrowersje biznesu, który uczynił z Czech europejskiego lidera w eksporcie egzotycznych zwierząt do Indii. Sprawa, choć na pierwszy rzut oka legalna, rodzi poważne pytania etyczne i rzuca cień na międzynarodowy handel dziką fauną.

Centralną postacią tej historii jest Jindřich Blahož hodowca i handlarz zwierzętami z południowych Moraw. Choć na co dzień jego głównym zajęciem jest prowadzenie fermy gryzoni, które sprzedaje jako pokarm dla zwierząt w czeskich ogrodach zoologicznych, w ostatnim roku stał się on kluczowym ogniwem w potężnej operacji logistycznej. W ciągu zaledwie kilku miesięcy Blahoš zorganizował eksport ponad 6700 zwierząt – od gadów, leniwców i kangurów, po lamy, jelenie i naczelne – do powstającego w Indiach gigantycznego, prywatnego kompleksu o nazwie Vantara. Skala jego działalności jest bezprecedensowa. Jak ujawnia podcast, statystyki Unii Europejskiej pokazują, że ten jeden czeski handlarz wyeksportował wielokrotnie więcej zwierząt niż jakikolwiek inny podmiot w Europie, a nawet więcej niż wszystkie kraje UE razem wzięte. Pan Blahoš, który osobiście zna właściciela Vantary, działa jako pośrednik, wyszukując na jego zlecenie konkretne gatunki w całej Europie, a nawet na świecie, a następnie organizując ich transport lotniczy z Pragi prosto do Indii.
Tajemnicze miejsce docelowe, Vantara, to prywatny zoopark położony w indyjskim stanie Gudźarat, tuż obok największej na świecie rafinerii ropy naftowej. Właścicielem obu jest najbogatszy człowiek w Azji, Mukesh Ambani, a za projekt Vantara odpowiada jego najmłodszy syn, Anant Ambani. Według oficjalnej narracji, kompleks powstał z miłości do zwierząt jako centrum ratunkowe, którego celem jest ochrona zagrożonych gatunków, prowadzenie programów rozmnażania i, w przyszłości, reintrodukcja zwierząt do ich naturalnego środowiska. W rzeczywistości jego status jest niejasny. Nie jest to publiczne zoo, nie należy do żadnej światowej organizacji zrzeszającej ogrody zoologiczne, a wstęp mają tam jedynie nieliczni zaproszeni goście, w tym influencerzy promujący obiekt w mediach społecznościowych. Jego skala jest oszałamiająca – właściciele twierdzą, że przebywa tam już 150 tysięcy zwierząt, a ich ambicją jest zgromadzenie wszystkich gatunków świata, tworząc swego rodzaju „bank genów”. Dla wielu obserwatorów wygląda to jednak bardziej na gigantyczną, prywatną kolekcję zwierząt, stworzoną dla przyjemności syna miliardera.
Choć Jindřich Blahož zapewnia, że wszystkie jego działania są w pełni legalne i poparte wymaganymi pozwoleniami, a zwierzęta w Vantarze mają zapewnione warunki lepsze niż w jakimkolwiek zoo na świecie, jego działalność wzbudziła poważne zaniepokojenie czeskich urzędów. Ministerstwo Środowiska oraz Agencja Ochrony Przyrody i Krajobrazu, choć formalnie zatwierdzają każdy eksport chronionego zwierzęcia na podstawie dokumentacji CITES, prowadzą wnikliwe dochodzenie. Urzędnicy są zaniepokojeni skalą przedsięwzięcia i jego niejasnym celem. Wciąż dopytują swoje indyjskie odpowiedniki o szczegółowe plany hodowlane i warunki bytowe dla poszczególnych zwierząt, jednak komunikacja jest powolna, a uzyskane odpowiedzi, choć formalnie wiążące, często nie rozwiewają wszystkich wątpliwości.
Podcast przytacza również szersze, międzynarodowe obawy związane z działalnością Vantary. Dziennikarze śledczy z niemieckiego dziennika „Süddeutsche Zeitung” oraz eksperci od ochrony przyrody ostrzegają, że tak ogromny popyt na zwierzęta, skupowany przez jednego, niezwykle bogatego klienta, może stymulować kłusownictwo i nielegalny handel na całym świecie. Przykładem jest tajemnicze pojawienie się w Vantarze goryla górskiego – gatunku krytycznie zagrożonego, którego na świecie w niewoli nie trzyma nikt inny. Podnosi to pytania o prawdziwe pochodzenie niektórych zwierząt. Ponadto, masowe wykupywanie legalnie hodowanych zwierząt z rynku europejskiego tworzy próżnię, którą, w odpowiedzi na stały popyt ze strony innych hodowców, mogą wypełnić właśnie kłusownicy i przemytnicy. Mimo tych kontrowersji, czeskie urzędy wydały już pozwolenia na eksport kolejnych trzech tysięcy zwierząt, co oznacza, że ten niezwykły „czesko-indyjski biznes na zwierzętach” będzie kontynuowany.